sobota, 26 grudnia 2009

Obiecane zdjęcia... na Święta:)

Prawie jak z podręcznika do geografii:)

Co Wam to przypomina???

red. Kaczy jako Karate Kid :)

Wyjątkowo duża komórka:)

Wsparcie mostka...
9- metrowy kaktus... i red. Kaczy:)

Red. Kaczy i dużo kaktusów

Gdzieś na największej pustyni solnej świata.

podróżniczka Ania na stylowym pick-up'ie;)

trochę fizyki na środku niczego...;) Czy ktoś potrafi to rozszyfrować????:)

piątek, 18 grudnia 2009

Już w Polsce!!:)

Wita Red Kaczy:)

Chcialem poinformowac wszystkich drogich czytelnikow, szczególnie tych trochę mniej zorientowanych (którzy witali nas w Polsce już kilka dni temu:p), że wczoraj tzn. 18 grudnia w godzinach porannych Wasi kochani redaktorzy naczelni zawitali na Polskiej Ziemi!!:)

Co prawda umieramy z zimna (jest okolo -15 stopnii, a w Sao Paulo bylo +35, roznica 50 stopni!!), nie ma palm i nie za bardzo można chodzić w krótkich spodenkach i havaianasach... no ale i tak jest super i bardzo się cieszymy, że do Was wrócilismy!!:)

To tyle. Czas na podziekowania, podsumowania i ostatniego posta jeszcze przyjdzie...

Klaniam sie,
Zziębnięty Red. Kaczy

środa, 16 grudnia 2009

Ostatni post z Brazylii

Witam po dluzszej przerwie!

kontynuujac watek red. Kaczego- po spedzeniu upojnej niedzieli na urokliwym placu w Santa Cruz, poznym wieczorem udalismy sie na lotnisko. Tam, w koncu, po wielu, wielu probach udalo nam sie wreszcie kupic bilety na samolot do Sao Paulo:)

Ze samolot byl o 4 rano, to noc spedzilismy na lotnisku spiac. W samolocie rowniez spalismy:) Chociaz podrozniczka Ania miala troche z tym problemow- pech chcial, ze usiadla kolo jakiegos starego dziada, ktory wrzeszczal cala (prawie cala:P) podroz:)

W Sao bylismy ok. 9.30- czekala nas 1,5 godzinna przeprawa z Guarulhos do centrum. I znowu jakos sie udalo:) Na uczelni czekal na nas kolega Fabio, ktory ugoscil nas przez dwa dni (dokladniej 3 dni i 2 noce;). A dwa dni uplynely nam na spotkaniach ze znajomymi (niestety wiekszosc z nich wyjechala, wiec spotkan az tak duzo nie bylo), chodzeniu po sklepach i odwiedzaniu "bliskich" dla nas miejsc...

Teraz juz tylko kilka godzin i bedziemy w samolocie relacji Sao Paulo- Zurich.

Poniewaz relacja jak widzicie jest wyjatkowo krotka, pozwole sobie na kilka slow od siebie...

Nie myslalem, ze tak ciezko mi bedzie wyjezdzac z Sao Paulo i Brazylii. Strasznie podoba mi sie ten klimat, ludzie, ich kultura, a nawet jezyk, ktory dla wiekszosci osob, ktore mowia po hiszpansku wydaje sie byc co najmniej "brzydki". Stwierdzam, ze Brazylia, to swietne miejsce, chociaz i tak pewnie wraz z red. Kaczym poznalismy jej mala czesc. Osobiscie zdazylem sie nia zachwycic, i to nie raz:)

Zdjecia z ostatnich przygod w Boliwii postaramy sie zamiescic w najblizszym czasie (sorry za tak dluga zwloke!!)

Nastepny post, ten podsumowujacy, juz z Polski:)

ostatni Hawk z poludniowej polkuli...

red. Oszkl:)

sobota, 12 grudnia 2009

Jeden z ostatnich postow

Witam wszystkich wiernych czytelnikow!

Tak jak napisalem w tytule, jest to jeden z moich ostatnich postow na blogu... az sie lezka w oku kraja:)
Ten weekend spedzamy w Santa Cruz, ostatnim juz miescie na naszej 2,5 misiecznej trasie. W poniedzialek lecimy do Sao Paulo na dwa dni pozegnac sie znajomymi i spakowac sie... no a w czwartek bedziemy juz w Europie! Na poczatek Zurych, potem kilkanascie godzin w autobusie (po tym co do tej pory przezylismy to dla nas drobnostka), no i w piatek rano zawitamy na Polskiej Ziemii!!:) Wreszcie!!:)

Zanim to wszystko stanie sie juz historia napisze Wam co sie dzialo od czasu ostatniego posta do tej pory...
Tak wiec przezylismy droge smierci!:)
Kolejny dzien spedzilismy w La Paz snujac sie po miescie, troche zwiedzajac, jedzac obiad ze 3 razy i odwiedzajac lokalne targowiska:) Udalo nam sie tez zakupic bilet autobusowy do kolejnego boliwijskiego miasta.... Uyuni. Miasta niczym sie nie wyrozniajacego ale znajdujacego sie w sasiedztwie najwiekszej pustyni solnej Swiata.

12-godzinna, nocna podroz z La Pas do Uyuni nie nalezala do najtrudniejszych i minela dosc szybko:)
Jedyna niemila rzecz jaka nas spotkala, a dokladniej to red. Oszkla, wydarzyla sie po drodze na dworzec autobusowy.
Male boliwijskie dziecko, ktore najwyrazniej cierpialo na chorobe lokomocyjna... ¨obzygalo¨ red. Oszkla:) Najpierw ptak przy obs***** wyspie, a teraz dziecko... jak pech to pech:)

Do Uyuni dotarlismy o 8 rano. Od razu zostalismy zaatakowani przez pracownikow agencji turystycznych oferujacych wycieczki na pustynie. Kazdy mial dla nas ¨best price¨:)
Zdecydowalismy sie na 3-dniowa wyprawe, w sklad ktorej wchodzila oczywiscie pustynia solna Salar de Uyuni, wyspa kaktusowa, kilka pieknie polozonych lagun, gejzery, cieple zrodla, grzyby skalne... i to chyba wszystko:)
Wydawac by sie moglo, ze malo tego jak na 3 dni ale wszystkie atrakcje polozone sa dosc daleko od siebie, a poza tym na teranach pustynnych... po ktorych za latwo sie nie jezdzi.
Cala trase pokonalismy w kilkunastoletniej Toyocie Land Cruiser, aucie prawie niezniszczalnym (wg. prowadzacych program Top Gear),
Oprocz naszej swietej trojcy, podrozowal z nami Anglik, Francuzka i obywatel US&A. Byl jeszcze pracownik agencji turystycznej, ktory byl jednoczesnie:
1. kierowca
2. przewodnikiem
3. kucharzem
4. lekarzem
5. mechanikiem
a do tego cholernym wariatem!!:)

Cala wyprawa byla bardzo udana. Najwieksza atrakcja byla niewatpliwie pustynia solna, na ktorej zrobilismy serie z kilkuset zdjec!! Kilka nawet wyszlo:)
Trzeciego dnia z samego rana osiagnelismy najwieksza wysokosc calej naszej 2,5 miesiecznej wyprawy... 5050m!! To jakies 250m wiecej niz Mont Blanc (najwyzszy szczyt Europy jak cos:))
Noclegi, a szczegolnie drugi, spedzilismy w troche spartanskich warunkach... prysznicow nie bylo, a poza tym bylo strasznie zimno!! No ale przezylismy:)

Taka dodatkowa atrakcje zafundowal nam nasz kierowca, ktoremu cos sie pomylilo i myslal, ze jest kierowca rajowym startujacym w Rajdzie Paryz-Dakar:)
Jezdzil jak wariat!! Wszystkich wyprzedzal, wpadal w poslizgi na zakretach!
Dobrze, ze ta Toyota wiecej jak 100km/h nie mogla jechac.
Te wszystkie jego popisy zakonczyly sie na tym, ze podczas proby wyprzedzania jednego z jeepow, wpadl na wielki kamien, wyrzucilo nas do gory i jak spadlismy to walnelismy w drugi kamien:) Efektem bylo rozwalone kolo i zderzak, ktory musial zostac przywiazany sznurkiem zeby nie odpadl:)

Na koniec 3-dniowej wycieczki czekal nas jeszcze 8-godzinny powrot do Uyuni. Straszne przezycie, gdyz boliwijskie drogi to jedna wielka dziura, a pokryte asfaltem jest moze kilka glownych drog panstwa:)
Aha! Podrozniczka Ania zgubila spiwor... tzn zostawila w jeepie :/

Oczywiscie spoznilismy sie na autobus do kolejnego miasta... Potosi.
Musielismy wiec przenocowac z jednym z pieknych Uyunskich hoteli.
Rano podczas placenia za nocleg pani recepcjonistka podjela probe oszukania nas na 30 boliwianow (12zl), no ale jak zawsze bylismy czujni i sie nie dalismy:)

Do Potosi jechalismy jedynie 7 godz. Glowna atrakcja miasta jest sasiedztwo wielu kopalni srebra, oraz fakt, ze jest to podobno najwyzej polozone miasto Swiata.

Jako, ze wyprawa na pustynie solna troche dala nam w kosc i bylismy strasznie zmeczeni to tylko ja i podrozniczka Ania zdecydowalismy sie na pol-dniowa wycieczke do kopalni srebra.
Wystartowalismy o godz 8.30 rano, najpierw ubrano nas w specjalne gornicze ciuszki (spodnie, kurtki, kaski z oswietleniem i gumofilce), a potem wybralismy sie na gorniczy market w celu zakupienia prezentow dla pracujacych w kopalni gornikow:)
Jest to juz utartym zwyczajem, ze turysci daja drobne podarki gornikom za to, ze podczas zwiedzania przeszkadza im sie w pracy... nie moga w tym czasie wysadzac korytarzy:)
Do podarkow naleza: napoje, liscie koki do rzucia oraz laski dynamitu!!:)
Tak, tak... laske dynamitu mozna bez problemu kupic w Potosi za 20Bs (8zl).

Kopalnia do ktorej my sie wybralismy znajdowala sie na wysokosci 4500m, pracowalo w niej akurat okolo 150-200 gornikow. Sa to tylko mezczyzni w wieku od okolo 13 do okolo 50 lat. Przepracowywuja oni tutaj cale swoje zycie. Bardzo czesto spotyka sie cala rodzine, np. ojca z kilkoma synami.
Jest to bardzo niezbezpieczna praca. W samych tylko wypadkach wewnatrz kopalni ginie okolo 25 gornikow rocznie.

Srednie wynagrodzenie gornika nie jest za wysokie, bo wynosi okolo 1000Bs (400zl). Musi on czasem za to cala rodzine utrzymac. Jest i tak w lepszej sytuacji od wielu mieszkancow Boliwi, ktorzy zarabiaja jedynie krajowe minimum czyli 500Bs (niecale 200zl) miesiecznie!

Po dosc meczacej wycieczce po kopalni, chodzeniu i czolganiu sie niskimi korytarzami i wdychaniu pylow czekala nas nagroda...
Nie wszystkie dynamity oddalismy gornikom:) hehe:)
Te ktore nam zostaly moglismy sami wysadzic!!:) Oczywiscie przy drobnej asyscie przewodnikow:)
Uwierzcie mi, ze niezwykle to uczucie trzymac dynamit z zapalonym lontem, majac w swiadomosci, ze zaraz wybuchnie i moze z Ciebie nic nie zostac:)

To by bylo na tyle atrakcji w Potosi. Wieczorem pojechalismy do Sucre, pieknego kolonialnego miasta, stolicy konstytucyjnej Boliwi.
Podroz trwala jedyne 3 godziny, wiec jeszcze nie zdazylismy dobrze usiasc, a juz trzeba bylo wysiadac:)

Co mysmy robili w Sucre?? Hmmm...
Jedlismy, pilismy, robilismy zakupy, lezelismy, spalismy, gralismy w karty, siedzielismy przed komputerami, no i znowu jedlismy:)
To by bylo na tyle atrakcji w Sucre:) No ale tak jak pisalem.... piekne miasto:)

No i teraz uwaga, uwaga... godzina 18.00, 12 grudnia, dworzec autobusowy w Sucre... rozpoczyna sie nasz ostatni przejazd autobusem podczas tej 70 dniowej wyprawy!!:) Jedyne 14 godzin:)
Majac w swiadomosci, to ze to juz ostatni raz, bylismy przekonani, ze juz nic nie moze nas zaskoczyc albo wyprowadzic z rownowagi........ a jednak:)

Prosze Was bardzo.... niech ktos przyleci do Boliwi i wytlumaczy tutajszym kierowcom, ze amortyzatory z autobusach sie wymienia!!
A jezeli juz nie ma sie pieniedzy na wymiane to nie jedzie sie jak wariat droga dziurawa jak ser szwajcarski!!
Domyslacie sie pewnie, ze ¨niezle¨ nas wytrzepalo. Momentami czulem sie jak na kolejce gorskiej w Disneylandzie:) Na gorskich zakretach nie dawalo sie usiedziec w fotelach! O czytaniu ksiazki mozna bylo zapomniec! Rzeczy z polek spadaly jak podczas trzesienia ziemii, a nasze buty albo wody mineralne znajdywalismy na drugim koncu autobusu!! Istna masakra!
A najgorsze jest to, ze pani siedzaca obok nas wiozla w koszu na bielizne... cala grupke szczeniakow!!!! Jak sie okazalo, nie za dobrze znosily one podroze autobusami... czyt. bylo mokro i smierdzaco :/

Na koniec zaczalo jeszcze bardzo mocno padac! No a autobusy w Boliwi nie sa za bardzo szczelne... bo po co?! Przeciez w niczym to nie przeszkadza, ze bagaze podroznych leza w kaluzy i wszystko im moknie!!

Tak wiec dojechalismy dzisiaj do Santa Cruz i suszymy nasze rzeczy:)

Aha! Jak do tej pory to tylko spalismy, jedlismy i bylismy na lotnisku w celu zakupu zarezerwowanych przez nas wczesniej biletow.... niestety pierwsze proba okazala sie nieudana:/
Jutro drugie i ostatnie podejscie... trzymajcie za nas kciuki bo jak sie nie uda to nie przylecimy na Swieta i nie bedzie prezentow:)

Moje uszanowanie,
Red. Kaczy

Ps1. Jeszcze taka ciekawostka na koniec. Wliczajac ten ostatni autobus, spedzilismy do tej pory w srodkach komunikacji..... uwaga, uwaga!! 336 godzin!! Co daje rowno 2 tygodnie!! 1/5 calej naszej wyprawy!!
Ps2. Jezeli tylko w niedziele w Boliwi sa otwarte kafejki internetowe to jutro wrzucimy troche zdjec...

piątek, 4 grudnia 2009

Droga śmierrrrrci....

I znowu red. Kaczy lapie sie za pioro... tzn za klawiature:)

Poprosilem red. Oszkla zeby zostawil mi do opisania nasza ekstremalna wyprawe rowerowa, na ktora wybralismy sie pierwszego dnia po przyjezdzie do La Paz.
Co prawda dlugo juz ja planowalismy ale celowo wspominamy o niej dopiero teraz... celem bylo oszczedzenie nerwow co niektorym czytelnikom:)

Mowa o wyprawie na rowerach na najniebezpieczniejsza droge Swiata, tak zwana ¨Droge smierci¨.

Czemu taka nazwa?
Otoz na tym ok. 70km odcinku gorskiej drogi, zaczynajacym sie na wysokosci prawie 4800m, a konczacym na 1100m, co roku ginie bardzo, bardzo duzo ludzi. Nasz przewodnik powiedzial nam, ze jest to okolo 150-200 osob rocznie!!
A wszystko dlatego, ze droga jest:
1. bardzo waska (szerokosc jednego samochodu)
2. bardzo kreta (nie widac czy cos jedzie z przeciwka
3. nawierzchnia jest gorsza od polnej drogi (kamienie, wyboje, strumienie przeplywajace przez droge)
4. z jednej strony ma sie sciane ze skal, a z drugiej kilkusetmetrowa przepasc
5. Boliwijscy kierowcy jezdza jak wariaci

Wyprawa na taka droge moglaby okazac sie czystym szalenstwem....
a jednak jest to glowna atrakcja oferowana przez wszystkie biura podrozy w La Paz:)

Po przejazdzkach boliwijskimi autobusami i zapoznaiu sie ze standardem uslug oferowanych w Boliwi zdecydowalismy sie na jedno z drozszych biur, ktore oferowalo:
1. bardzo dobre downhillowe rowery
2. kaski, ochraniacze na kolana i lokcie, gogle, rekawiczki, kurtki i spodnie
3. po dwoch przewodnikow na kazda grupe
4. jechal za nami samochod wyposazony w bardzo dobry sprzet do ratowania ludzi w bardzo trudnych warunkach (dalo sie zauwazyc specjalne nosze i kolnierze do usztywniana w przypadku uszkodzenia kregoslupa)


Tak wiec zaczelismy nasza jednodniowa wycieczke o godz 8 rano. Spod biura podrozy zawieziono cala nasza grupe (nasza trojka, trzech Francuzow i dwie Australijki) specjalnym busem z rowerami na dachu na wysokosc 4800m gdzie przydzielono nam caly sprzet i udzielono informacji na temat bezpieczenstwa. Wysokosc byla tak duza, ze ciezko bylo nam oddychac!

No i ruszylismy... pierwsze 30km przejechalismy w bardzo szybkim tempie, bo jest to odcinek asfaltowy. Pokonalismy go w troche ponad pol godziny rozwijajac predkosci ok. 60-70km/h!:)
Krajobraz przy drodze nie napawal optymizmem gdyz co kawalek mijalo sie cale ¨lasy krzyzy¨ w miejscach gdzie np autobus pelen ludzi spadl w przepasc...

Po przejechaniu pierwszego odcinka, zaplaceniu na specjalnych bramkach oplaty za ¨utrzymywanie dobrego stanu drogi smierci¨ (smiechu warte!) rozpoczela sie prawdziwa zabawa... asfalt sie skonczyl, a zaczela sie droga opisana powyzej:)
Ponownie dostalismy instrukcje na temat bezpieczenstwa. Z przodu jechal jeden przewodnik, potem cala grupa jeden za drugim, a na koncu drugi przewodniko-mechanik z samochodem.

Ciezko to opisac... jazda byla bardzo pasjonujaca! Emocji co nie miara!
Trzeba bylo jechac w duzym skupieniu aby stawiac czola wszystkim przeszkodom na drodze, takim jak: rzeka pojawiajaca sie na srodku drogi, wodospad spadajacy dokladnie na droge, duze zwezenia, bardzo ostre zakrety, no i najwazniejsze... wielka przepasc znajdujaca sie czasem w odlegosci mniejszej niz 1m od twojego roweru!

Po drodze mielismy co chwile postoje na zdjecia, na jakies male przekaski przygotowane przez organizatora oraz naprawianie rowerow...
Wraz z red. Oszklem spowodowalismy dwa takie postoje gdyz obaj ¨zlapalismy gume¨. Podrozniczka Ania obchodzila sie duzo lagodniej ze swoim rowerem:)

Nasza grupa okazala sie wyjatkowo sprawna i bardzo szybko zjechalismy na sam dol.
Warte uwagi jest to, ze mielismy okolo 3700m przewyzszenia! Na gorze na wysokosci 4800m bylo bardzo zimno i obok drogi lezal snieg, a na dole przywitala nas prawdziwa dzungla z egzotyczna roslinnoscia i temperatura grubo ponad 30 stopnii:)

Jako nagroda za wielki trud czekala na nas restauracja z basenem:)

To by bylo na tyle. Moze i wydaje sie to troche niebezpieczne i nieodpowiedzialne ale tak naprawde jest to wszystko bardzo dobrze zabezpieczone i zorganizowane... swiadczyc moze o tym fakt, ze w tym roku zginelo tylko dwoch turystow na rowerach:)

A teraz troche zdjec:


Tak sie zaczelo


Najpierw byl asfalt...


a potem juz tylko gorzej...


i gorzej...


i jeszcze gorzej!


Ekypa w komplecie na poczatku...


i na koncu


Red. Kaczy jeszcze pelen sil na wys 4800m


Stroj na wysokosci powyzej 4000m...


i na wys 1500m


Wasi redaktorzy


Tak jak pisalem... nie wszystkim sie udalo

Troche zdjec do tekstu red. Oszkla...

Lago Titihaha (wersja oryginalna)


i znowu...


i znowu...


bede nudny... i znowu!!:)


Gorace powitanie na jednej z plywajacych wysp:)


Miejscowa z jednej z wysp


A to miejscowy rozrabiaka:)


Co trzy glowy to nie jedna...


Tance w Peru, vol.1


Tance w Peru, vol.2


My na ludowo.... HEJ!!:)


Na koniec mala wpadka red. Oszkla:)

czwartek, 3 grudnia 2009

Troche o Peru, troche o Boliwii:)

Wita red. Oszkl:)

no i mamy juz grudzien... Powiem Wam szczerze, ze wyjatkowo ladny ten grudzien tego roku:P

Pisze juz z Boliwii, dokladniej z La Paz. Ale oczywiscie zostaje spora luka do wypelnienia, czyli nasza koncowka w Peru oraz poczatek w Boliwii, co w rezultacie daje Machu Picchu (relacja slowna;) oraz jezioro Titicaca (strona peruwianska i boliwijska). Jest jeszcze mala niespodzianka, ale o niej w nastepnym poscie:)

Co do Machu Picchu- ogranicze sie do opisu wyprawy, nie skupiajac sie na mojej subiektywnej opinii, bo wtedy nikt z Was tego posta by do konca nie doczytal:P Tak jak juz wczesniej wspomnialem, wybralismy droge semi-alternatywna. Alternatywna, a to dlatego, ze nie wsiadlismy wraz z wiekszoscia emerytow i rencistow do cholernie drogiego pociagu jadacego z Cuzco do Aguas Calientes (monopolista winduje masakryczne ceny, a ze Machu to numer 1 calej Ameryki Poludniowej, to wiekszosc ludzi tym jezdzi), a zdecydowalismy sie na droge okrezna. Czyli jedziemy z Cuzco do Urubamby, potem Ollaytantambo, a dalej do Santa Maria, Santa Teresa, a na sam koniec do hydroelektrowni znajdujacej sie ok 10km od Aguas Calientes (wioska, z ktorej wybywa sie na Machu Picchu). Jak sie pewnie domyslacie, alternatywna droga jest duzo tansza, ale tez i duzo dluzsza:) Co do przedrostka semi, to dlatego, ze nie robilismy tego na wlasna reke, a wsparlismy sie agencja turystyczna:) jak sie pozniej okazalo, bardzo dobrze na tym wyszlismy - za przejazd w dwie strony, nocleg, wyzywienie i wstep na Machu zaplacilismy 80$.

Wracajac do relacji... pobudka przed 7, o 8 jestesmy juz w busie. Jedziemy, jedziemy, jedziemy. W busie razem z Japonczykiem, para Anglikow i Francuzem spedzilismy ok 9 godzin... Bylo ciezko. Najpierw wspielismy sie po serpentynach z ogromnymi przepasciami na wysokosc 4300m npm, a potem zjechalismy w dol... To byla ta lepsza czesc drogi. Potem zaczela sie znacznie gorsza czesc- droga utwardzona, do Santa Marii w dole kanionu, wzdluz rzeki Urubamba. Tam przeprawilismy sie na druga strone, gdzie wspinalismy sie po stromej drodze. Dodam tylko, ze widoki byly niesamowite, ale czasami trasa byla tak waska, ze jak sie spojrzalo przez okno busika, to nie bylo widac drogi... ok. 17 dojechalismy na miejsce. W ramach relaksu poszlismy jeszcze na gorace zrodla (dla wtajemniczonych: Aguas Calientes oznacza Gorace Wody). W tym miejscu, cala nasza trojka bardzo chcialaby podziekowac red. Flisiakowi, z martwego juz bloga, ktory polecil nam ta wspaniala atrakcje... Zrodla byly male, woda smierdziala, ludzi bylo pelno- red. Kaczy wytrzymal 7min, ja 9,5 min a podrozniczka Ania okazala sie najwytrwalsza i przekroczyla magiczna bariere 10min:) Potem jeszcze szama i w kime, bo nastepny dzien zaczynalismy wczesnie....

... a dokladniej o 3.37 (wtedy tez obudzil nas moj budzik:) o 4.10 wymaszerowalismy z hostelu. Bylo ciemno, zimno i siapil deszcz. Po 20 min dotarlismy do zbocza gory, na szczyciej ktorej znajdowal sie nasz cel:) W tym miejscu male wyjasnienie- na Machu z Aguas Calientes sa 2 drogi- pieszo pod gore oraz autobusem za 7$ w jedna storne:) My oczywiscie wybralismy pierwsza opcje. Przewodnik powiedzial, ze potrzeba 1,5 godziny, my bylismy drudzy przy wejsciu, z czasem 40min:D:D Mysle, ze jak jeszcze troche pocwiczymy, to mamy szanse na druzynowe Mistrzostwo Swiata we wchodzeniu na ostatnie pietro Palacu Kultury:D:D

Po 6 bylismy juz w srodku kompleksu:) Machu przywitalo nas mgla, ale to chyba i tak spotegowalo wrazenie. Pierwsze 2 godziny spedzilismy z przewodnikiem (jesli kto bylby zainteresowany historyczno-archeologicznymi informacjami- "zapraszam na pirwa:P"). Ok. 8 zaczelismy wspinaczke na Wayna Picchu, czyli ta "gorke", ktora widac na standardowym zdjeciu Machu Picchu:) No i tutaj juz bylo suuper ciezko. Co prawda znowu bylismy znacznie szybciej niz srednia podawana przez przewonikow, ale wspinaczka po inkaskich schodach (niektore mialy moze z 1m wysokosci), byla masakrycznie ciezka. Ale jak sami widzieliscie, widok z gory rekompesnowal kazda krople potu:D

Machu pozegnalo nas deszczem. O 12 bylismy juz na dole. No i oczywiscie taka sama droga powrotna... 9h w busiku:)

Tego samego dnia pojechalismy do Puno, nad jeziorem Titicaca, ktore jest najwyzej polozonym zeglownym jeziorem Swiata (3800m npm). Dodam, ze w w nocnym autobusie red. Kaczy i ja zamarznelismy (dokladniej rece i nogi- bylo nawet widmo amputacji z powodu odmozenia:P), pod . Ania ocalala tylko dzieki cieplemu spiworowi:D

W Puno wykupilismy wycieczke po jeziorze. Na poczatek odwedzilismy slawne plywajace wyspy, gdzie zyja ludzie poslugujacy sie wylacznie jezykiem Quechua:) Widzielismy, jak buduja sobie te wyspeki (z trzciny), jak wyglada ich domki, ubrania itd itp. Ciekawe, ale bardzo nastawione na turystow- tu kup to, tam daj napiwek... No ale biznes, to biznes:) Nastepnie poplynelismy na wyspe Amantani, gdzie ugoscila nas miejscowa rodzina:):) Bylo bardzo klimatycznie...:) Wieczorem wybralismy sie na miejscowa impreze, gdzie red. Kaczy i ja zrobilismy furore (glownie kolorem skory i wzrostem:P) wsord peruwianskich nastolatek:) I tutaj ciekawostka- przez 2 tygodnie w Peru i prawie tydzien w Boliwii nie spotkalem jeszcze czlowieka miejscowego, ktory bylby wyzszy ode mnie:) red. Kaczy rowniez nalezy do wiezowcow...

Nastepnego dnia rano zjedlismy typowe niedzielne sniadanko i wyruszylismy na wyspe Tequile:) Nie obylo sie bez atrakcji. Jezioro jest calkiem spore (drugie w Ameryce Poludniowej), a ze wialo bardzo mocno, to nasza lodeczka rzucalo w kazda strone:) Ofiar nie bylo, chociaz czasami bylo bardzo blisko... Druga wyspa nie wyroznila sie niczym specjalnym. Wieczorem wrocilismy do Puno. W poniedzialek pojechalismy do Copacabany (nie mylic z plaza w Rio!!!), gdzie pojechalismy na Isla del Sol. Wyspa jest zdecydowanie najladniejsza na jeziorze- widok osniezonych gor i fal na jeziorze jest niesamowity:) Niestety padalo, wiec rano nastepnego dnia pojechalismy do La Paz:) Dodam tylko, ze nasz hostel znajdowal sie 300m wyzej, niz port, a wejscie po stromych schodach z 17kg pelcakiem nie nalezalo do najprzyjemniejszych:)

O tym, co robilismy w La Paz (wierni Czytelnicy powinni sie juz domyslac:P), w nastepnym poscie red. Kaczego:)

Wiem, ze tym razem bylo dlugo (bardzo dlugo), ale mam nadzieje, ze chociaz jedna osoba doczytala do konca....:)

Hawk!!

red. Oszkl

PS. W Boliwii jest jeszcze taniej niz w Peru- np. za dwudaniowy obiad, deser i piwo zaplacilismy po 8zl:)