czwartek, 3 grudnia 2009

Troche o Peru, troche o Boliwii:)

Wita red. Oszkl:)

no i mamy juz grudzien... Powiem Wam szczerze, ze wyjatkowo ladny ten grudzien tego roku:P

Pisze juz z Boliwii, dokladniej z La Paz. Ale oczywiscie zostaje spora luka do wypelnienia, czyli nasza koncowka w Peru oraz poczatek w Boliwii, co w rezultacie daje Machu Picchu (relacja slowna;) oraz jezioro Titicaca (strona peruwianska i boliwijska). Jest jeszcze mala niespodzianka, ale o niej w nastepnym poscie:)

Co do Machu Picchu- ogranicze sie do opisu wyprawy, nie skupiajac sie na mojej subiektywnej opinii, bo wtedy nikt z Was tego posta by do konca nie doczytal:P Tak jak juz wczesniej wspomnialem, wybralismy droge semi-alternatywna. Alternatywna, a to dlatego, ze nie wsiadlismy wraz z wiekszoscia emerytow i rencistow do cholernie drogiego pociagu jadacego z Cuzco do Aguas Calientes (monopolista winduje masakryczne ceny, a ze Machu to numer 1 calej Ameryki Poludniowej, to wiekszosc ludzi tym jezdzi), a zdecydowalismy sie na droge okrezna. Czyli jedziemy z Cuzco do Urubamby, potem Ollaytantambo, a dalej do Santa Maria, Santa Teresa, a na sam koniec do hydroelektrowni znajdujacej sie ok 10km od Aguas Calientes (wioska, z ktorej wybywa sie na Machu Picchu). Jak sie pewnie domyslacie, alternatywna droga jest duzo tansza, ale tez i duzo dluzsza:) Co do przedrostka semi, to dlatego, ze nie robilismy tego na wlasna reke, a wsparlismy sie agencja turystyczna:) jak sie pozniej okazalo, bardzo dobrze na tym wyszlismy - za przejazd w dwie strony, nocleg, wyzywienie i wstep na Machu zaplacilismy 80$.

Wracajac do relacji... pobudka przed 7, o 8 jestesmy juz w busie. Jedziemy, jedziemy, jedziemy. W busie razem z Japonczykiem, para Anglikow i Francuzem spedzilismy ok 9 godzin... Bylo ciezko. Najpierw wspielismy sie po serpentynach z ogromnymi przepasciami na wysokosc 4300m npm, a potem zjechalismy w dol... To byla ta lepsza czesc drogi. Potem zaczela sie znacznie gorsza czesc- droga utwardzona, do Santa Marii w dole kanionu, wzdluz rzeki Urubamba. Tam przeprawilismy sie na druga strone, gdzie wspinalismy sie po stromej drodze. Dodam tylko, ze widoki byly niesamowite, ale czasami trasa byla tak waska, ze jak sie spojrzalo przez okno busika, to nie bylo widac drogi... ok. 17 dojechalismy na miejsce. W ramach relaksu poszlismy jeszcze na gorace zrodla (dla wtajemniczonych: Aguas Calientes oznacza Gorace Wody). W tym miejscu, cala nasza trojka bardzo chcialaby podziekowac red. Flisiakowi, z martwego juz bloga, ktory polecil nam ta wspaniala atrakcje... Zrodla byly male, woda smierdziala, ludzi bylo pelno- red. Kaczy wytrzymal 7min, ja 9,5 min a podrozniczka Ania okazala sie najwytrwalsza i przekroczyla magiczna bariere 10min:) Potem jeszcze szama i w kime, bo nastepny dzien zaczynalismy wczesnie....

... a dokladniej o 3.37 (wtedy tez obudzil nas moj budzik:) o 4.10 wymaszerowalismy z hostelu. Bylo ciemno, zimno i siapil deszcz. Po 20 min dotarlismy do zbocza gory, na szczyciej ktorej znajdowal sie nasz cel:) W tym miejscu male wyjasnienie- na Machu z Aguas Calientes sa 2 drogi- pieszo pod gore oraz autobusem za 7$ w jedna storne:) My oczywiscie wybralismy pierwsza opcje. Przewodnik powiedzial, ze potrzeba 1,5 godziny, my bylismy drudzy przy wejsciu, z czasem 40min:D:D Mysle, ze jak jeszcze troche pocwiczymy, to mamy szanse na druzynowe Mistrzostwo Swiata we wchodzeniu na ostatnie pietro Palacu Kultury:D:D

Po 6 bylismy juz w srodku kompleksu:) Machu przywitalo nas mgla, ale to chyba i tak spotegowalo wrazenie. Pierwsze 2 godziny spedzilismy z przewodnikiem (jesli kto bylby zainteresowany historyczno-archeologicznymi informacjami- "zapraszam na pirwa:P"). Ok. 8 zaczelismy wspinaczke na Wayna Picchu, czyli ta "gorke", ktora widac na standardowym zdjeciu Machu Picchu:) No i tutaj juz bylo suuper ciezko. Co prawda znowu bylismy znacznie szybciej niz srednia podawana przez przewonikow, ale wspinaczka po inkaskich schodach (niektore mialy moze z 1m wysokosci), byla masakrycznie ciezka. Ale jak sami widzieliscie, widok z gory rekompesnowal kazda krople potu:D

Machu pozegnalo nas deszczem. O 12 bylismy juz na dole. No i oczywiscie taka sama droga powrotna... 9h w busiku:)

Tego samego dnia pojechalismy do Puno, nad jeziorem Titicaca, ktore jest najwyzej polozonym zeglownym jeziorem Swiata (3800m npm). Dodam, ze w w nocnym autobusie red. Kaczy i ja zamarznelismy (dokladniej rece i nogi- bylo nawet widmo amputacji z powodu odmozenia:P), pod . Ania ocalala tylko dzieki cieplemu spiworowi:D

W Puno wykupilismy wycieczke po jeziorze. Na poczatek odwedzilismy slawne plywajace wyspy, gdzie zyja ludzie poslugujacy sie wylacznie jezykiem Quechua:) Widzielismy, jak buduja sobie te wyspeki (z trzciny), jak wyglada ich domki, ubrania itd itp. Ciekawe, ale bardzo nastawione na turystow- tu kup to, tam daj napiwek... No ale biznes, to biznes:) Nastepnie poplynelismy na wyspe Amantani, gdzie ugoscila nas miejscowa rodzina:):) Bylo bardzo klimatycznie...:) Wieczorem wybralismy sie na miejscowa impreze, gdzie red. Kaczy i ja zrobilismy furore (glownie kolorem skory i wzrostem:P) wsord peruwianskich nastolatek:) I tutaj ciekawostka- przez 2 tygodnie w Peru i prawie tydzien w Boliwii nie spotkalem jeszcze czlowieka miejscowego, ktory bylby wyzszy ode mnie:) red. Kaczy rowniez nalezy do wiezowcow...

Nastepnego dnia rano zjedlismy typowe niedzielne sniadanko i wyruszylismy na wyspe Tequile:) Nie obylo sie bez atrakcji. Jezioro jest calkiem spore (drugie w Ameryce Poludniowej), a ze wialo bardzo mocno, to nasza lodeczka rzucalo w kazda strone:) Ofiar nie bylo, chociaz czasami bylo bardzo blisko... Druga wyspa nie wyroznila sie niczym specjalnym. Wieczorem wrocilismy do Puno. W poniedzialek pojechalismy do Copacabany (nie mylic z plaza w Rio!!!), gdzie pojechalismy na Isla del Sol. Wyspa jest zdecydowanie najladniejsza na jeziorze- widok osniezonych gor i fal na jeziorze jest niesamowity:) Niestety padalo, wiec rano nastepnego dnia pojechalismy do La Paz:) Dodam tylko, ze nasz hostel znajdowal sie 300m wyzej, niz port, a wejscie po stromych schodach z 17kg pelcakiem nie nalezalo do najprzyjemniejszych:)

O tym, co robilismy w La Paz (wierni Czytelnicy powinni sie juz domyslac:P), w nastepnym poscie red. Kaczego:)

Wiem, ze tym razem bylo dlugo (bardzo dlugo), ale mam nadzieje, ze chociaz jedna osoba doczytala do konca....:)

Hawk!!

red. Oszkl

PS. W Boliwii jest jeszcze taniej niz w Peru- np. za dwudaniowy obiad, deser i piwo zaplacilismy po 8zl:)

3 komentarze:

  1. no jestem niesamowicie ciekawy co sie dzialo w tym La Paz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Cuzco do Urubamby, potem Ollantaytambo, a dalej do Santa Maria, Santa Teresa i jeszcze ta hydroelektrowni na końcu.." - aj, jak się okazuje ten opis nie jest tylko za skomplikowany dla kobiety, ale też dla google maps..;)

    Te Aguas Calientes to w końcu polecacie czy nie?

    A wyspa Tequile na Titicaca jest o tyle ciekawa, że.. ziemię uprawiają tam kobiety, podczas gdy mężczyźni oddają się szydełkowaniu!! Kaczy z tym Twoim zaawansowanym szyciem, to może by Cię przyjęli!;)
    I jeszcze kolejna ciekawostka - wszyscy na wyspie noszą kolorowe czapki z pomponami i w zależności od tego jak je zakładają na głowę, to wiadomo czy mężczyzna jest żonaty czy do wzięcia!
    Oj żeby mi się tylko z wrażenia nie pomyliło:P

    OdpowiedzUsuń