sobota, 12 grudnia 2009

Jeden z ostatnich postow

Witam wszystkich wiernych czytelnikow!

Tak jak napisalem w tytule, jest to jeden z moich ostatnich postow na blogu... az sie lezka w oku kraja:)
Ten weekend spedzamy w Santa Cruz, ostatnim juz miescie na naszej 2,5 misiecznej trasie. W poniedzialek lecimy do Sao Paulo na dwa dni pozegnac sie znajomymi i spakowac sie... no a w czwartek bedziemy juz w Europie! Na poczatek Zurych, potem kilkanascie godzin w autobusie (po tym co do tej pory przezylismy to dla nas drobnostka), no i w piatek rano zawitamy na Polskiej Ziemii!!:) Wreszcie!!:)

Zanim to wszystko stanie sie juz historia napisze Wam co sie dzialo od czasu ostatniego posta do tej pory...
Tak wiec przezylismy droge smierci!:)
Kolejny dzien spedzilismy w La Paz snujac sie po miescie, troche zwiedzajac, jedzac obiad ze 3 razy i odwiedzajac lokalne targowiska:) Udalo nam sie tez zakupic bilet autobusowy do kolejnego boliwijskiego miasta.... Uyuni. Miasta niczym sie nie wyrozniajacego ale znajdujacego sie w sasiedztwie najwiekszej pustyni solnej Swiata.

12-godzinna, nocna podroz z La Pas do Uyuni nie nalezala do najtrudniejszych i minela dosc szybko:)
Jedyna niemila rzecz jaka nas spotkala, a dokladniej to red. Oszkla, wydarzyla sie po drodze na dworzec autobusowy.
Male boliwijskie dziecko, ktore najwyrazniej cierpialo na chorobe lokomocyjna... ¨obzygalo¨ red. Oszkla:) Najpierw ptak przy obs***** wyspie, a teraz dziecko... jak pech to pech:)

Do Uyuni dotarlismy o 8 rano. Od razu zostalismy zaatakowani przez pracownikow agencji turystycznych oferujacych wycieczki na pustynie. Kazdy mial dla nas ¨best price¨:)
Zdecydowalismy sie na 3-dniowa wyprawe, w sklad ktorej wchodzila oczywiscie pustynia solna Salar de Uyuni, wyspa kaktusowa, kilka pieknie polozonych lagun, gejzery, cieple zrodla, grzyby skalne... i to chyba wszystko:)
Wydawac by sie moglo, ze malo tego jak na 3 dni ale wszystkie atrakcje polozone sa dosc daleko od siebie, a poza tym na teranach pustynnych... po ktorych za latwo sie nie jezdzi.
Cala trase pokonalismy w kilkunastoletniej Toyocie Land Cruiser, aucie prawie niezniszczalnym (wg. prowadzacych program Top Gear),
Oprocz naszej swietej trojcy, podrozowal z nami Anglik, Francuzka i obywatel US&A. Byl jeszcze pracownik agencji turystycznej, ktory byl jednoczesnie:
1. kierowca
2. przewodnikiem
3. kucharzem
4. lekarzem
5. mechanikiem
a do tego cholernym wariatem!!:)

Cala wyprawa byla bardzo udana. Najwieksza atrakcja byla niewatpliwie pustynia solna, na ktorej zrobilismy serie z kilkuset zdjec!! Kilka nawet wyszlo:)
Trzeciego dnia z samego rana osiagnelismy najwieksza wysokosc calej naszej 2,5 miesiecznej wyprawy... 5050m!! To jakies 250m wiecej niz Mont Blanc (najwyzszy szczyt Europy jak cos:))
Noclegi, a szczegolnie drugi, spedzilismy w troche spartanskich warunkach... prysznicow nie bylo, a poza tym bylo strasznie zimno!! No ale przezylismy:)

Taka dodatkowa atrakcje zafundowal nam nasz kierowca, ktoremu cos sie pomylilo i myslal, ze jest kierowca rajowym startujacym w Rajdzie Paryz-Dakar:)
Jezdzil jak wariat!! Wszystkich wyprzedzal, wpadal w poslizgi na zakretach!
Dobrze, ze ta Toyota wiecej jak 100km/h nie mogla jechac.
Te wszystkie jego popisy zakonczyly sie na tym, ze podczas proby wyprzedzania jednego z jeepow, wpadl na wielki kamien, wyrzucilo nas do gory i jak spadlismy to walnelismy w drugi kamien:) Efektem bylo rozwalone kolo i zderzak, ktory musial zostac przywiazany sznurkiem zeby nie odpadl:)

Na koniec 3-dniowej wycieczki czekal nas jeszcze 8-godzinny powrot do Uyuni. Straszne przezycie, gdyz boliwijskie drogi to jedna wielka dziura, a pokryte asfaltem jest moze kilka glownych drog panstwa:)
Aha! Podrozniczka Ania zgubila spiwor... tzn zostawila w jeepie :/

Oczywiscie spoznilismy sie na autobus do kolejnego miasta... Potosi.
Musielismy wiec przenocowac z jednym z pieknych Uyunskich hoteli.
Rano podczas placenia za nocleg pani recepcjonistka podjela probe oszukania nas na 30 boliwianow (12zl), no ale jak zawsze bylismy czujni i sie nie dalismy:)

Do Potosi jechalismy jedynie 7 godz. Glowna atrakcja miasta jest sasiedztwo wielu kopalni srebra, oraz fakt, ze jest to podobno najwyzej polozone miasto Swiata.

Jako, ze wyprawa na pustynie solna troche dala nam w kosc i bylismy strasznie zmeczeni to tylko ja i podrozniczka Ania zdecydowalismy sie na pol-dniowa wycieczke do kopalni srebra.
Wystartowalismy o godz 8.30 rano, najpierw ubrano nas w specjalne gornicze ciuszki (spodnie, kurtki, kaski z oswietleniem i gumofilce), a potem wybralismy sie na gorniczy market w celu zakupienia prezentow dla pracujacych w kopalni gornikow:)
Jest to juz utartym zwyczajem, ze turysci daja drobne podarki gornikom za to, ze podczas zwiedzania przeszkadza im sie w pracy... nie moga w tym czasie wysadzac korytarzy:)
Do podarkow naleza: napoje, liscie koki do rzucia oraz laski dynamitu!!:)
Tak, tak... laske dynamitu mozna bez problemu kupic w Potosi za 20Bs (8zl).

Kopalnia do ktorej my sie wybralismy znajdowala sie na wysokosci 4500m, pracowalo w niej akurat okolo 150-200 gornikow. Sa to tylko mezczyzni w wieku od okolo 13 do okolo 50 lat. Przepracowywuja oni tutaj cale swoje zycie. Bardzo czesto spotyka sie cala rodzine, np. ojca z kilkoma synami.
Jest to bardzo niezbezpieczna praca. W samych tylko wypadkach wewnatrz kopalni ginie okolo 25 gornikow rocznie.

Srednie wynagrodzenie gornika nie jest za wysokie, bo wynosi okolo 1000Bs (400zl). Musi on czasem za to cala rodzine utrzymac. Jest i tak w lepszej sytuacji od wielu mieszkancow Boliwi, ktorzy zarabiaja jedynie krajowe minimum czyli 500Bs (niecale 200zl) miesiecznie!

Po dosc meczacej wycieczce po kopalni, chodzeniu i czolganiu sie niskimi korytarzami i wdychaniu pylow czekala nas nagroda...
Nie wszystkie dynamity oddalismy gornikom:) hehe:)
Te ktore nam zostaly moglismy sami wysadzic!!:) Oczywiscie przy drobnej asyscie przewodnikow:)
Uwierzcie mi, ze niezwykle to uczucie trzymac dynamit z zapalonym lontem, majac w swiadomosci, ze zaraz wybuchnie i moze z Ciebie nic nie zostac:)

To by bylo na tyle atrakcji w Potosi. Wieczorem pojechalismy do Sucre, pieknego kolonialnego miasta, stolicy konstytucyjnej Boliwi.
Podroz trwala jedyne 3 godziny, wiec jeszcze nie zdazylismy dobrze usiasc, a juz trzeba bylo wysiadac:)

Co mysmy robili w Sucre?? Hmmm...
Jedlismy, pilismy, robilismy zakupy, lezelismy, spalismy, gralismy w karty, siedzielismy przed komputerami, no i znowu jedlismy:)
To by bylo na tyle atrakcji w Sucre:) No ale tak jak pisalem.... piekne miasto:)

No i teraz uwaga, uwaga... godzina 18.00, 12 grudnia, dworzec autobusowy w Sucre... rozpoczyna sie nasz ostatni przejazd autobusem podczas tej 70 dniowej wyprawy!!:) Jedyne 14 godzin:)
Majac w swiadomosci, to ze to juz ostatni raz, bylismy przekonani, ze juz nic nie moze nas zaskoczyc albo wyprowadzic z rownowagi........ a jednak:)

Prosze Was bardzo.... niech ktos przyleci do Boliwi i wytlumaczy tutajszym kierowcom, ze amortyzatory z autobusach sie wymienia!!
A jezeli juz nie ma sie pieniedzy na wymiane to nie jedzie sie jak wariat droga dziurawa jak ser szwajcarski!!
Domyslacie sie pewnie, ze ¨niezle¨ nas wytrzepalo. Momentami czulem sie jak na kolejce gorskiej w Disneylandzie:) Na gorskich zakretach nie dawalo sie usiedziec w fotelach! O czytaniu ksiazki mozna bylo zapomniec! Rzeczy z polek spadaly jak podczas trzesienia ziemii, a nasze buty albo wody mineralne znajdywalismy na drugim koncu autobusu!! Istna masakra!
A najgorsze jest to, ze pani siedzaca obok nas wiozla w koszu na bielizne... cala grupke szczeniakow!!!! Jak sie okazalo, nie za dobrze znosily one podroze autobusami... czyt. bylo mokro i smierdzaco :/

Na koniec zaczalo jeszcze bardzo mocno padac! No a autobusy w Boliwi nie sa za bardzo szczelne... bo po co?! Przeciez w niczym to nie przeszkadza, ze bagaze podroznych leza w kaluzy i wszystko im moknie!!

Tak wiec dojechalismy dzisiaj do Santa Cruz i suszymy nasze rzeczy:)

Aha! Jak do tej pory to tylko spalismy, jedlismy i bylismy na lotnisku w celu zakupu zarezerwowanych przez nas wczesniej biletow.... niestety pierwsze proba okazala sie nieudana:/
Jutro drugie i ostatnie podejscie... trzymajcie za nas kciuki bo jak sie nie uda to nie przylecimy na Swieta i nie bedzie prezentow:)

Moje uszanowanie,
Red. Kaczy

Ps1. Jeszcze taka ciekawostka na koniec. Wliczajac ten ostatni autobus, spedzilismy do tej pory w srodkach komunikacji..... uwaga, uwaga!! 336 godzin!! Co daje rowno 2 tygodnie!! 1/5 calej naszej wyprawy!!
Ps2. Jezeli tylko w niedziele w Boliwi sa otwarte kafejki internetowe to jutro wrzucimy troche zdjec...

6 komentarzy:

  1. No w końcu! Najpierw posty co 2-3 dni, a tu nagle 8-dniowa przerwa?! Już myślałam, że drogę śmierci przeżyliście, ale jakiejś innej atrakcji nie! ;) I jak to jeden z ostatnich postów? Po powrocie do Polski proszę ładnie kontunuować... np. relacja z Pasterki po żołądkowej gorzkiej czy Kameleon... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I co to za podjudzanie?! Jakie surferki i plażowiczki?! Ja sobie stanowczo wypraszam! ;) Jedną już ma - wystarczy! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A to Ty nie masz swojego plazowicza/surfera, ze zamieszczasz zdjecia innych?:p
    Skoro Ty moglas to Matt tez moze!:) Poza tym sprawcie troche radosci meskiej czesci swoich obserwatorow:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do kontynuwania bloga to moze i w kameleonie czasem panuja gorace, brazylijskie klimaty... no ale prosze Cie:)
    Poza tym nie martw sie, na pewno sie dowiesz jak tam swieta w naszym wielkim Niemo minely:)

    OdpowiedzUsuń
  5. nadrabiam zaległości... :) Podziwiam, że udaje Wam się zapamiętać tyle szczegółów. Ja muszę chodzić z notatnikiem a i tak wiele zapominam. A z całej notki najbardziej rozbawiła mnie nazwa waluty boliwijskiej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kaczy to miało raczej być: 'jak szczęście to szczęście z tymi ptakami i tym obsrywaniem' :)
    Ja jak byłam pierwszy raz na wycieczce w Krakowie z rodzicami, to też gołąb 'wybrał' i jak widać, samo szczęście :)

    PS Czasami myślę, że jestem świrem, ale Kaczy to po prostu jest poza skalą :P

    OdpowiedzUsuń