czwartek, 22 października 2009

Relacja z podrozy...

Po dosc dlugiej przerwie wita red. Kaczy!!

Bardzo dobrze wiem, ze mieliscie obiecane zdjecia, ale niestety jak narazie bedziecie musieli obejsc sie smakiem...
W hostelu w Rio de Janeiro glupi, stary, zawirusowany (i w ogole wszystko co najgorsze!!) ogolnodostepny komputer uszkodzil zdjecia red. Oszkla w ten sposob, ze chwilowo nie da sie ich otworzyc i nie wiadomo czy kiledykolwiek uda sie to zrobic...
Postanowilismy, ze nie chcemy ryzkowac i ze nie bedziemy juz probowali wrzucac zdjec z hostelowych komputerow. Obiecujemy, ze jak tylko znajdziemy jakis bezpieczny sposob zgrywania zdjec to na pewno pojawia sie one na blogu... a jak narazie musicie zachwycac sie jedynie moja piekna polszczyzna:)

Tak wiec od poczatku...
W Rio de Janeiro spedzilismy 3 dni. Miasto jest boskie!! Piekne plaze oraz ich zawartosc:) swietna atmosfera, niesamowite widoki z dwoch wznoszacych sie nad miastem wzgorz. Dodatkowo pogoda nas rozpieszczala, bo caly czas bylo slonecznie i ponad 30 stopnii (to chyba cos tak jak teraz w Polsce:p)

Po bardzo aktywnych trzech dniach pozegnalismy sie z red. Milusiem, ktory wrocil do Polski z powodu braku srodkow finansowych na dalsze podrozowanie, a my (tzn nasza szostka) udalismy sie autobusem, a potem promem na wyspe o nazwie Ilha Grande. Wyspa okazala sie dla nas niezbyt goscinna bo prawie caly czas padalo. Podczas dwudnowego pobytu zdazylismy jedynie przez pol dnia poplywac na kajakach i ponurokowac. No ale znalezlismy za to duzo czasu na konsumpcje tradycyjnego brazyljskiego jedzenia (hamburgery w fast foodzie oraz pizza i lazania we wloskiej knajpce) oraz na swietowanie 15tych urodzin red. Flisiaka.
Imprezowanie zaczelismy zbyt wczesnie bo okolo 13 (trzynastej!!). Niewielu z nas dotrwalo do wieczora. Generalnie dobrze sie bawilismy, a bilans imprezy byl nastepujacy:
1) Zniszczona spluczka w naszym hostelowym pokoju
2) Rower gorski w moim lozku:)
3) Poobijany, pokaleczony red. Oszkl z potargana koszulka. Oficjalna wersja jest taka, ze drut kolczasty go zaatakowal:)
4) Zostalismy znienawidzeni na calej wyspie we wszystkich barach i restauracjach oraz przez nasza kochana pania kierwonik hostelu
5) Agata zgubila komorke, ktorej szukalismy dobre klika godzin, w koncu ja zablokowalismy, a potem..... znalezismy:)
6) Generalnie impreza urodzinowa bardzo sie udala, a red. Flisiak bardzo byl rad ze wszyskich otrzymanych prezentow

Po dwudniowym pobycie na Ilha Grande wrocilismy w sobotni wieczor do Rio w celu poimprezowania (przeciez musielismy pokazac naszym gosciom jakas tradycyjna, goraca, brazylijska impreze). Z racji tego, ze zamiast w hostelu mieszkalismy w duzym, 4 pokojowym mieszkaniu zaraz przy plazy, postanowilsmy zrobic sobie tak zwanego beforka we wlasnym zakresie i zrobic brazylijska Caipirinhe z zakupionych przez nas wczesniej skladnikow. Okazalo sie to niezbyt trafionym pomyslem:)
Z powodu zlych proporcji alkoholu do reszty skladnikow oraz przeterminowanych limonek red. Oszkl w ogole nie dotarl na impreze, a ja, red. Flisiak i Bun kolejnego dnia bardzo czesto odwiedzalimy toalety.... red. Flisiak robi to w dalszym ciagu i caly czas obwinia za to ta pamietna noc na Copacabanie:)
Kolejnego dnia, po bardzo wczesnej pobudce (okolo godz 12) dotarla do nas bardzo ciekawa informacja. W sobotnie popoludnie, kilka kilometrow od naszego hostelu, miala miejsce wojna gangow!! Po krotkiej wymianie ognia i wysadzeniu kliku autobusow do akcji wkroczyla policja, efektem czego byl zestrzelony policyjny helikopter!! Kurcze, jak z jakiegos filmu sensacyjnego, Jamesa Bonda czy cos:)
Pragniemy zaznaczyc, ze to wszystko nie nasza wina i nie bralismy w tym udzialu!:)

W niedziele wieczorem udalismy sie nocnym autobusem (jechal 12 godz, od 8 wieczorem do 8 rano i byl bardzo komfortowy, siedzenia rozkladaly sie prawie do pozycji lezacej i byly podnozki dla kazdego) do Curitiby...
Jest to miasto znane z tego, ze jest zamieszkane przez najwieksza grupe Polonii w Brazylii... mieszka w nim podobno kilkaset tysiecy ludzi pochodzenia polskiego! Osobiscie w to nie wierze, bo jedyna spotkana przez nas osoba, ktora mowila po polsku byla starsza pani ze sklepu z polskimi pamiatkami:)
Generalnie to miasto nie powala. Najwiekszymi jego atrakcjami sa przystanki autobusowe, stu letnia katedra oraz kilka parkow, w tym tak zwany: Park Polonii, w ktorym jest klika polskich, goralskich chatek oraz tablice upamietniajace wizyte Jana Pawla II w Brazylii w 1980 roku. Obok parku jest kilka polskich knajpek serwujacych.... uwaga, uwaga! Bigos, barszcz oraz pierogi! Bardzo chcielismy skosztowac tych wszystkich smakolykow, lecz niestety wszystko bylo w poniedzialek pozamykane:)
Podumowujac, nasz pobyt w Curitibie ograniczyl sie do klikugodzinnego spaceru po miescie oraz klikugodzinnego (na pewno dluzszego niz spacer) pobytu w jednym z wiekszych centrow handlowych, w ktorym zjedlismy w tradycyjnym brazylijskim Subway`u i poszlismy do kina na film GAMER za cale 2 reale, czyli okolo 3 zlote!! Jakos filmu okazala sie wprost proporcjonalna do ceny biletu:)

Tego samego dnia wieczorem (na cale szczescie, ze tak szybko:p) pojechalismu autobusem, podobnej klasy jak wczesniej, do miejscowosci Foz do Iguazu, gdzie znajduje sie najwiekszy na Swiecie wodospad pod wzgledem przeplywu wody i w ogole wielkosci!! Wodospad, a wlasciwie kompleks wodospadow jest przeolbrzymi!! Niagara przy nich to jak woda plynaca za kranu:) Cale 2 dni spedzilismy na obchodzeniu ich z kazdej strony i podplywaniu lodkami pod nie...
Dzisiaj, zwiedzilsmy jeszcze tame `Itaipu` (najwieszka tama i elektrowania wodna na Swiecie) oraz paragwajskie miasteczeko, w ktorym mielismy zrobic zakupy w strefie bezclowej... no ale pechowo jak zajechalismy wszystkie sklepy byly juz zamkniete:)
Tak w ogole to mieszkamy niedaleko wodospadow juz po stronie Agentynskiej. Wszystko jest tutaj o polowe tansze niz w Brazyli... a nawet jeszcze tansze! wreszcie!:) Tak dla porownania litr wodki Bols w szklanej butlece kosztuje ok 9zl:) Markowe argentynskie wino 4zl:)

Jutro caly dzien spedzamy jeszcze przy wodospadach... planujemy wypozyczyc rowery, no a w piatek juz sie rozjezdzamy, niestety!
Bun i Agata wracaja do Polski, a ja, Ania, red. Oszkli i red. Flisiak jedziemy autobusem (okolo 20 godz jazdy ale kazdy ma do dyspozycji lozko oraz darmowe jedzenie i picie) do Buenos Aires!!:)

Ok, to by bylo na tyle... troche tego wyszlo... a wszystko przez to, ze red. Oszkl przez tyle czasu nic nie pisal:)
Mam nadzieje, ze chociaz co setny z Was dotarl do konca tego przedlugiego posta. Obiecuje, ze to juz sie wiecej nie powtorzy!:)

Moje uszanowanie,
Red. Kaczy

4 komentarze:

  1. Hehe, "co setny" :D Przeceniacie nas chyba troszkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, widze Wiks, ze dotarles do samego konca posta! Komus jeszcze udala sie ta sztuka?:) Mi to niestety nie wyszlo:D Generalnie to gratuluje... no chyba, ze czytasz tylko koncowki?:)

    OdpowiedzUsuń
  3. mi tez sie udalo:)
    ale bylo trudniej niz dotrzec do polski

    OdpowiedzUsuń
  4. dwa komentarze:
    po pierwsze strasznie się uśmiałam z roweru górskiego w łóżku, a jeszcze bardziej z drutu kolczastego, który zaatakował red. Oszkla:)))

    po drugie, jadę równo z google maps i zaznaczam w które miejsca zawitaliście!

    OdpowiedzUsuń