piątek, 14 sierpnia 2009

Relacja z wyjazdu

Po długiej przerwie wita Was red. Oszkl.

Od razu chcę podkreślić, że post będzie długi, aczkolwiek postaram się, aby nie był BARDZO nudny, tak, żeby nie zamęczyć Was na śmierć (na sen;).

Po pierwsze nawiązując do poprzedniego posta red. Kaczego, jak najbardziej pozdrawiam Was, Drodzy Czytelnicy, w każdym publikowanym tutaj poście (punkt dla mnie;)

Ale przejdźmy jednak do meritum.

Wszystko zaczęło się 2 sierpnia, późnym wieczorem, kiedy to trzeźwiejąc po sobotniej imprezie, rozpoczęliśmy wielkie pakowanie. Wielkie dlatego, że należało zabrać tyle rzeczy, aby wystarczyło na 10 dni podróżowania, a z drugiej strony, aby żebra się nie łamały pod ciężarem plecaków:) Obydwa warunki udało się spełnić (językiem statystycznym obydwie hipotezy zostały odrzucone;). Spakowani, niewyspani, jednak pełni pozytywnej energii zabraliśmy się do taxi ok. 3:50 na przystanek Barra Funda, skąd darmowym autobusem, bez większych kłopotów zostaliśmy przewiezieni na lotnisko Capminos, które w sumie ma się tak do Sao Paulo, jak lotnisko w Gdańsku do Warszawy (oczywiście odległościowo). A na lotnisku... niespodzianka!! A jak! przecież w życiu nie może być ciągle miło i przyjemnie. Okazało się, że wszystkie reklamy MasterCard czy Visa to jedno wielkie g***- nie można nimi płacić na całym świecie, a na pewno nie w biurze brazylijskich linii lotniczych Azul:) Po ok 30 minutach kombinowania, szukania gotówki po kieszeniach udało się zebrać wystarczające środki (część została zapłacona duńską kartą kredytową przez naszego towarzysza- Saschę- Niemca z krwi i kości;).

Ale ponieważ w naturze zawsze występuje równowaga, chwile stresu zostały zrekompensowane poprzez wcześniejszy lot. Tak, tak- w Brazylii tzw rebooking jest jak najbardziej możliwy- baaa, w dodatku jest bezpłatny, Wystarczy podejść do supervisora i powiedzieć, że ma się bilet na 11:35, ale, że jest dopiero 8:30, to czy można lecieć samolotem o 9:30. Nie dość, że odpowiada w ciągu 2 sekund "tak", to jeszcze dostajesz w samolocie miejsca w klasie business:) Żyć, nie umierać!!!

No więc Bom Viagem!!!!


Po 2 godzinach przyjemnego lotu docieramy do Salvadoru, stolicy stanu Bahia (bahia po portugalsku to zatoka), ponoć najbardziej "czarnego" miasta na świecie poza Afryką. I rzeczywiście- oprócz turystów, spotykaliśmy tylko czarnoskórych Brazylijczyków. Gdy czekaliśmy na autobus do centrum miasta, red. Kaczy poderwał dwie (sympatyczne:P, żeby nie było) Amerykanki, z którymi zabraliśmy się do hostelu, który okazał się być bardzo dobrym miejscem wypadowym, z oryginalnym rastafarańskim klimatem oraz bardzo dobrymi śniadaniami;)

Co do samego miasta:) Moja subiektywna ocena to 10/10 w skali 10;) Miejsce po prostu fantastyczne!!! Salvador można odkrywać każdym zmysłem- przechadzając się po klimatycznych uliczkach, uczestnicząc w koncercie samby, grając na ulicy capoeire, oglądając kolorowe obrazy, czy w końcu czując charakterystyczny, ostry zapach potraw przyrządzanych na ulicy przez miejscowe kobiety:):) Miasto można jak najbardziej zaliczyć do tych "magicznych"- nie mogę go porównać do żadnego innego, w którym miałem okazję być wcześniej.
W tym miejscu wspomnę trochę o naszym składzie:) Zamiast 7 osób było nas 6 – Francuska Alice w ostatnim momencie zrezygnowała:/ 6, czyli: Krisztina Węgierka (dla niewtajemniczonych nasza nowa współlokatorka:>), Sascha- najmniej niemiecki Niemiec, jakiego znam:D, Kasia- reprezentantka SGH, jej przyjaciel Adam, który jest pół Polakiem, pół Amerykaninem, a ponadto jeszcze Argentyńczykiem, Syryjczykiem, trochę Chorwatem, Bułgarem i Włochem- jednym słowem- dziecko globalizacji;), red. Kaczy oraz ja w swojej skromnej osobie;)
Jednak mieliśmy szczęście spotkać również naszych ziomków z FGV, tj. studentów z Francji, Włoch, Szwajcarii, Holandii i jeszcze kilku innych krajów. Dlatego też nie mogliśmy narzekać w żadnym wypadku na brak towarzystwa:)
Po spędzeniu 2 dni w Salvadorze postanowiliśmy przenieść się bardziej na południe. Kierunek- wyspa I****, a dokładniej miejscowość Morro de Sao Paulo:) Jednym słowem RAJ NA ZIEMI!!! Pomimo, że miejsce przywitało nas rzęsistym deszczem, to i tak dało się wyczuć tropikalny klimat. Oczywiście kolejne dni to 100% słońca oraz temperatura nie schodząca poniżej 20 stopni (oczywiście w nocy:)) Na wyspę można się dostać jedynie za pomocą łodzi, na miejscu rolę chodników pełnią dróżki usypane z piasku, a co najważniejsze- na wyspie nie ma w ogóle SAMOCHODÓW!!! Myślę, że zdjęcia w lepszym stopniu oddadzą czar tego miejsca, więc odsyłam Was do linka ze zdjęciami, który znajduje się na końcu posta:) Dodam jeszcze, że w tym miejscu razem z red. Kaczym staliśmy się wiernymi fanami caipirinha (truskawkowej, ananasowej, winogronowej, mango, mieszanej- generalnie każdej:D).
Po spędzeniu 4 dni na cudownej wyspie postanowiliśmy ruszyć dalej:) Cel- dalsza penetracja południowej części stanu Bahia. Jednak, aby to uczynić, musieliśmy wrócić do Salvadoru, skąd wypożyczyliśmy samochód. W tym miejscu nauczka na przyszłość- jeśli podczas podróży przybłąka się do Was jakaś zagubiona turystka, która a) jest z Norwegii b) jest od Was starsza o 10 lat c) jest TRAGICZNA, to nigdy, ale to przenigdy nie zabierajcie jest z sobą. My taki błąd popełniliśmy- w celu zmniejszenia kosztów wynajęcia samochodu, zdecydowaliśmy się na podwiezienie owej Norweżki (nawet nie wiem, jak miała na imię ;P) do miejscowości Itacare (o miejscu później). Nie dość że gadała głupoty, wymądrzała się co krok, krytykowała każdy naród poza Norwegami, to jeszcze okazała się marudą i panikarą:/ Jak już red. Kaczy wspomniał naszą wspaniałą rakietą był Fiat Doblo 1.8, który „dał radę”:). Co więcej, drogi w Brazylii również sprawiły dużą niespodziankę- dobra nawierzchnia bez dziur:). Jednak nie ma tak dobrze- nie wiadomo z jakich powodów brakuje im metalu na stawianie znaków drogowych, przez co generalnie nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie się znajdujemy, nie mówiąc już o skrzyżowaniach , zakrętach i tym podobnych;) Pomimo, że na mapie odległości nie wyglądały na duże…. Okazały się ogromne;) po przejechaniu jakichś 350km drogą ekspresową dotarliśmy do skrzyżowania z napisem „Itacare”. I w tym momencie zaczęła się zabawa:) 50 kilometrowy odcinek, przypominający odcinek specjalny rajdu Dakar, tylko że w dżungli:) owe 50km przejechaliśmy dokładnie w 3,5 godziny:) jadąc w ciemnej du***, po gigantycznych wybojach, modląc się, czy za następnym zakrętem nie czeka jakiś straszny stwór, banda zbirów, wielki konar, przepaść, czy kałuża nie do przejechania:) W tym miejscu wielki szacuj dla red. Kaczego, który dzielnie przez te 3,5 godziny dzielnie manewrował pomiędzy wielkimi dziurami, jadąc ze średnią prędkością 15km/h (czyli 10 razy mniej niż normalnie) a ponadto nie reagował na krzyki, piski i przepotworne marudzenie wcześniej już wspomnianej Norweżki:)
Szczęśliwie dotarliśmy do Itacare:) Przy wjeździe do miasta (no może jakieś 5 km przed) spotkaliśmy na drodze „człowieka pierwotnego”- czarny mężczyzna pomalowany jakąś białą farbą, totalnie nagi, siedział w kucki na skraju drogi i zajadał się jakimiś liśćmi… Mi osobiście ten widok zmroził krew w żyłac:) A dookoła dżungla, dżungla i jeszcze raz dżungla:)
Początkowo Itacare nie zrobiło na nas wrażenia, wiec postanowiliśmy zaraz po „wyrzuceniu” z samochodu Norweżki udać się dalej na południe do Porto Seguro. Jednak widok bajecznej plaży przekonał nas do tego, aby zostać tam jeden dzień. Strzał w dziesiątkę!! Plaża była dużo lepsza, niż w Morro de Sao Paulo (szczególnie olbrzymie fale:)), a w dodatku pograłem trochę capoeiry z miejscowym:D Ponadto wieczorem zaszaleliśmy z obiadem i zamówiliśmy jakieś pyszne owoce morza (przy okazji „pysznie” za nie płacąc;) w bardzo fajnej restauracji o nazwie „berimbau”:)
Ostatniego dnia pojechaliśmy jeszcze na południe do Porto Seguro, jednak to miejsce nie wyróżniło się niczym szczególnym, więc nie będę się tutaj o nim rozpisywał. Na koniec jeszcze tylko 11 godzin podróży z Porto Seguro do Salvadoru, 2 godzinny lot do Sao Paulo i po 10 dniach znowu znaleźliśmy się w ogromnej metropolii. Ale wreszcie jest ciepło i świeci słońce:)
Gratulacje dla tych z Was, którzy dotarli do tego miejsca. W nagrodę po pierwsze nie będę Was już męczył kolejnymi informacjami, a po drugie przesyłam linka ze zdjęciami: http://picasaweb.google.com/michal.oszkiel/BlogBahia#
Hawk!!
Red. Oszkl
PS. Wczoraj mieliśmy dwa wykłady. Obydwa były odwołane :( :(
PS2. Razem z red. Kaczym zapisaliśmy się na siłownię, ja ponadto na capoeirę i siatkę:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz