środa, 25 listopada 2009

Swiet(n)a Dolina Inkow ;)

Klania sie red. Oszkl:)

jak zauwazyliscie, nasza czestotliwosc zamieszczania postow drastycznie wzrosla, a to z tego powodu, ze zblizamy sie do koncowki naszego tripa, a jak to kiedys powiedzial pewien Leszek: "prawdziwych mezczyzn poznaje sie nie potym, jak zaczynaja, ale po tym jak koncza..."

Ale do rzeczy. Jak juz napisal red. Kaczy, podroz do Cuzco nie nalezala do najprzyjemniejszych, ale za to cel naszej podrozy jak najbardziej nam te niedogodnosci zrekompensowal.

Po pierwsze Cuzco o dziwo malym miastem nie jest... 300 tys ludzi, a cala "metropolia", czyli wraz z okolicznymi wiosko-miasteczkami daje ok. miliona mieszkancow!! Po drugie mamy male problemy z... oddychaniem:) Miasto jest polozone na 3300 m n.p.m. wiec kazde wejscie na gorke (gore), a wierzcie mi, jest ich na prawde SPORO;), konczy sie mala zadyszka:)

Samo centrum jest bardzo, ale to bardzo ladne. Mi osobiscie, jak i podrozniczce Ani, przypomina troche Kazimierz nad Wisla- troszke dalekie skojarzeniem, no ale...

O dziwo, zaraz po morderczej jezdzie nie poszlismy spac:) od razu zabralismy sie za zwiedzanie. Tutejsi mocno sie wycfanili i zeby moc wjesc do wiekszosci ciekawych atrakcji w i w okolicach Cuzco nalezy kupic specjalnego passa, ktory kosztuje ok. 70zl. Po kupieniu takiego bileciku udalismy sie do pobliskich ruin swiatyn, twierdz i innych inkaskich budowli:) Osobiscie zrobily na mnie duze wrazenie, smaczku do wszystkiego dodawaly lamy (na szczescie zadna nas jeszcze nie oplula;) i ubrane w typowe peruwianskie stroje kobiety, sprzedajace koce, reczniki, swetry, czapki, rekawiczki, szachy, figurki, noze... i moglbym tak jeszcze wymieniac kilkanascie linijek. Najpierw dotarlismy po stromych schodach do inkaskiej twierdzy Sacsayhuaman (przez niektorych wymawiane SEXY WOMAN:P), potem do ruin swiatyni Quenco, nastepnie do grobowcow w Tambomachay, a na koniec do Czerwonej Wiezy, czyli Puca Pucara. To ostatnie miejsce bylo "check-inem" dla goncow inkaskich, podazajacych slawnym szlakiem Inkow.

Mala dygresja: w czasach swietnosci imperuim, siec drog inkaskich wynosila kilkadziesiat tysiecy kilometrow, a w cywilizacji, ktora nie znala kola (!!), wiadomosc za pomoca sztafety, potrfila dotrzec ze stolicy, czyli Cuzco, do Quito, dzisiejszej stolicy Ekwadoru w 6 dni!!! Odleglosc prosze sprawdzic na mapie, nie wspomne juz o wysokosciach gor pomiedzy miastami:)

Wracajac do roku 2009:) Po powrocie busikiem do miasta, pokrecilismy sie po centrum Cuzco (wszystko poza jest niewarte zobaczenia:) udalismy sie do knajpki na obiad... a byla to ponownie alpaka- i ponownie bylo PYCHA!!! ale ze wszyscy tutaj mowia o swince morskiej, jako obowiazkowym daniu, to przy okazji zamowilismy u szefa knajpki taka jedna na wieczor:) Wrocilismy do hostelu, gdzie ja poszedlem w kime, a pod. Ania i red. Kaczy udali sie na masaze... Co sie okazalo, taka przyjemnosc w Cuzco kosztuje 20zl za godzine (!!!). Bardzo im sie ta usluga spodobala, red. Kaczy ponoc wybral sobie nawet masaz calego ciala....

Wieczorem, tak jak wspomnialem, udalismy sie na nasza kolacje. I tutaj znowu dygresja:)

Znacie ten zart o swince mosrskiej? Czym rozni sie swinka morska od dziewczyny z polibudy...Niczym, ani to switnka, ani nie morska:P

Wracajac do kolacji... Jakby to delikatnie powiedziec... No nie bylo to mistrzostwo swiata. Podaje sie ja w calosci, tylko przypieczona, bez futerka, ale za to z CALA GLOWA (oczy, uszy, jezyk, nawet ZEBY!!!), wnetrznosciami i nozkami, ktore zawieraly w sobie rowniez pazurki:) Po przelamaniu wielkiej jak Mur Chinski bariery psychicznej, zaczelismy konsumpcje... Jak sie mozecie domyslec, jedna swinka na trojke, to nie za duzo, ale w sumie wystarczylo. Ja wzialem sobie udko, czy jak kto woli, nozke... Jak sie nie mysli o tym, ze wyglada to jak usmazony szczur na talerzu, to smakuje troche jak slony kurczak:) red. Kaczy skusil sie nawet na glowke z zabkami (bedzie pozniej w postaci zdjecia- UWAGA, DRASTYCZNE!!). Po kolacji musielismy szybko udalismy sie do sklepu "zabic smak" Tak skonczylismy dzien pierwszy w Dolinie Inkow.

Dodam jeszcze, ze zarezerwowalismy sobie wycieczke na Machu Picchu;) Szczegoly opisze (opiszemy) w nastepnym poscie:)

Drugi dzien (obiecuje, ze bedzie krocej:P). Wykupilismy sobie wycieczke w miejscowoscie dookola Cuzco: Pisac, ze slynnym tagiem, Urubamba, Olantaytambo, Chinchero i skonczylismy w Cuzco. Powalay niesamowite widoki, ruiny wkomponowane w wysokie gory i zachowane w idealnym stanie tarasy uprawne (niektore z nich dalej sa uzywane przez miejscowych do uprawy wazyw itp). Na koniec zobaczylismy, jak w tradycyjny sposob robi sie te wszystkie czapki, obrusy i szaliki z alpaki. Z tego, co nam powiedziano, to wszystko jest barwione w naturalny sposob (np kolor czerony jest otrzymywany z krwii malych robaczkow zyjacych sobie na kaktusach, a Peruwianki uzywaja tego jak szminki...). Przebieglismy sie rowniez kawalek Szlakiem Inkow, po kilkuset metrach dostalismy sporej zadyszki;) Mysle, ze zdjecia w lepszy sposob oddadza magie tego miejsca:)

To na tyle. Jutro wyruszamy do Aguas Calientes, a 26 listopada, w Swieto Dziekczynienia, od 4:30 bedziemy sie wspinac, a potem podziwiac najslawniejsze miejsce Ameryki Poludniowej- ruiny miasta Machu Picchu:) O tym, jak bardzo zaparlo nam dech piersiach i po ilu sekundach zwiedzania szczeki dotknely ziemi, w nastepnym poscie (wtedy beda rowniez zdjecia:)

Hawk!!

red. Oszkl

PS. Sprostowanie- swiatlo z mojej wspanialej NOKII jest BARDZO J-A-S-N-E!!!:)

1 komentarz: